Góry Taurus. Żeby być tu, trzeba było najpierw być tam na dole.
Mieliśmy zamontowane 200-litrowe beczki plastykowe pod naczepami – z kranikiem – do mycia się i mycia naczyń. Beczki napełniało się na „myjce” więc wody starczało. W strachu przed amebą i innym cholerstwem nie nabieraliśmy wody z sieci wodociągowej już w Turcji jedynie, ze źródeł naturalnych, jakich było na trasie z Aksaraju do Adany kilka, w górach Taurusu.
Po załadunku i odpaleniu agregatów chłodniczych (w liście przewozowym zaznaczono by ładunek był przewożony w temperaturze +8oC.) pojechaliśmy na obwodnicę Rennes, gdzie na parkingu „Agip” zjedliśmy kolację i poszliśmy lulu, by raniutko (o godz. 3.00) „strzelić” w stronę Słubic. 1500 km jaki nam pozostał wzięliśmy na raz. Wówczas, były również przepisy wyznaczające czas pracy kierowcy bardzo przestrzegane w RFN np. jednak, to kierowca decydował jak długo pracuje. Przez resztę Francji, Belgię, RFN + dodatek do rancza do Słubic, gdzie na drugi dzień (przyjechaliśmy do Słubic późnym wieczorem) daliśmy papiery do rozliczenia. Trochę to trwało, więc pojechałem do domu (150 km) na dobra „zupę”. Następnego dnia rano, po pobraniu nowych kwitów i pieniędzy na drogę – ruszyliśmy. Droga wyjazdowa ze Słubic – w stronę Zielonej Góry, prowadziła aleją kasztanów. Zawsze, gdy wracałem z rejsu bardzo optymistycznie mnie nastrajały – właśnie te kasztany, obojętne mi było, pokryte kwieciem czy bez liści. Będąc pod nimi, myślałem za ile czasu znów pod nimi będę?… Tyle drogi przede mną, przecież za 10 minut nie wiem co mnie spotka. Ta niewiadoma…
Drogę do Nisiu (Jugosławia) znałem. Byłem wiele razy w Grecji, w Pireusie ze schabem z Koła lub Ostrudy, gdzie Amerykanie wybudowali w ramach „gierkowskich” inwestycyjnych pożyczek nowoczesne rzeźnie, które to schaby – w ramach RWPG – trafiał na radzieckie statki wycieczkowe. Także do Włoch schab woziłem – do Triestu, bo tam też zawijały owe wycieczkowce…