
03 maj BYĆ KIEROWCĄ – ANIA PO RAZ DRUGI UCZYŁA SIĘ JEŹDZIĆ CIĘŻARÓWKĄ NA KONTYNENCIE
Od „zawsze” chciałam być kierowcą ciężarówki i po cichu gdzieś zazdrościłam dziewczynom, które jeżdżą zawodowo, ale nigdy nie sądziłam, że pójdę ich śladem. Ale 15 lat temu przeprowadziłam się do Wielkiej Brytanii i jak troszkę bardziej poduczyłam się języka, pomagałam ludziom w drobnych tłumaczeniach i tak trafiłam na kierowcę ciężarówki, zresztą teraz swojego serdecznego przyjaciela Sebastiana, który zaraził mnie już do końca pasją do tego zawodu.
Uprawnienia robiłam w UK i muszę przyznać, że nie było łatwo, zwłaszcza ze zdaniem egzaminu na kat. C, do którego podchodziłam 4 razy. Na E, na szczęście, poszło szybciej i bez większych problemów. Z racji tego, że byłam mamą dwójki dzieci jeździłam „wkoło komina” gdyż nie pozwala mi to na tzw. w Wielkiej Brytanii Tramping.
O powrocie do Polski myślałam od dawna, ale w końcu nadszedł przełomowy dzień, spakowaliśmy się i przyjechaliśmy do kraju. Zatrudniłam się u polskiego przewoźnika i powiem szczerze, że początki nie były łatwe, bo wcześniej cały czas jeździłam po Wyspach i miałem pewne trudności, by przestawić się na ruch prawostronny. Od razu przy pierwszym wyjeździe z bazy zaliczyłam krawężnik, bo ściągało mnie w drugą stronę. Ale szefostwo było wyrozumiałe i dali mi szansę, bym na nowo nauczyła się jeździć. W pierwszą trasę pojechałam do Słowenii, Austrii potem były Niemcy i Włochy, a potem zjazd do domu. I wcale nie było tak źle, choć oczywiście nie obyło się bez problemów, jak choćby z cofaniem, bo zaczęłam to robić na lusterko pasażera. Musiałem też nauczyć radzić sobie w trasie, bo wcześniej nie miałam kursów kilkudniowych. Niemniej pod tym względem początki nie były zbyt fajne, bo miałam przypadki, że wręcz musiałam się na parkingach zamykać w kabinie przed nachalnymi nagabywaniami ze strony kierowców, ale to nie byli nasi rodacy. W pierwszym przypadku pomógł mi polski kierowca, który powiedział, że jestem jego żoną i powiedział, by dali mi spokój, a innym razem nawet chcieli mi się włamać do kabiny, gdy spałam, ale przez radio poprosiłam o pomoc i z chyba setki polskich chłopaków, którzy obok mnie stali, przyszło raptem dwóch z dostawczaków i jeden taki „dziadziuś” z ciężarówki, ale to wystarczyło mi odpuścili. Gdy opowiedziałem o tym zdarzeniu w swojej firmie, szefostwo zareagowało błyskawicznie i od tej pory jeżdżę tylko od poniedziałku do piątku i weekendy spędzam w domu.
Tak na dobrą sprawę, na czym polega zawód kierowcy, to przekonałam się dopiero, gdy wróciłam do Polski i zaczęłam jeździć po Europie, bo trudno jest porównać styl i kulturę jazdy na Wyspach i Kontynencie. Tam jeździ się „dżentelmeńsko” i praktycznie cały czas autostradami, a potem przyszła ta prawdziwa jazda, którą śmiało mogę nazwać „szkołą życia”. Ale w miarę szybko ogarnęłam nowe realia i już sobie radzę całkiem nieźle.
Jeżdżę z „firanką”, nie ukrywam, że lekko nie jest, szczególnie jak wieje, bo już mi się wcześniej zdarzyło, że trochę z nią sobie „pofruwałam”, gdyż zdecydowanie do wielkich kobiet nie należę. Wiem też, że nie jestem sama w tym co robię, bo czasami widuję dziewczyny w trasie, ale jak do tej pory jeszcze żadnej „kierowniczki” na parkingu nie spotkałam więc wychodzi na to, że jednak mimo wszystko jest to dalej bardziej męski zawód.
Musiałem nie tylko przestawić się z jazdą, ale z całą organizacją życia w drodze, bo obecnie moje trasy liczą po kilka dni. Mąż się śmieje, że mam więcej rzeczy w kabinie niż w domu, bo jestem takim typem zbieracza. Szczególnie jeśli chodzi o tzw. kuchnię. Mam: garnki, talerze, patelnie, sztućce, szklanki, a nawet zastawę porcelanową. Natomiast co do samego gotowania, to pod tym względem bywa różnie. Trochę gotowych dań zabieram z domu w słoikach, a jak mam czas to sama przyrządzam jedzenie w trasie. Zazwyczaj jest to wówczas jakaś zupa, np. rosół, do tego pierś z kurczaka z dodatkami. Szczerze powiem, że nie jestem jakąś tam wybitną kucharką, ale jakoś sobie radzę i zupek „chińskich” nie jadam.
Jak wspominałam, weekendy spędzam w domu i jest to bardzo dobry układ. Tym bardziej, że mam dorastającą córkę, z którą trzeba porozmawiać czy wybrać się na zakupy. Mogę więc powiedzieć, że odkąd wsiadłam za kierownicę moim hobby jest spędzanie czasu z rodziną, zwłaszcza z dziećmi. Córkę mam zamiar zabrać ze sobą w trasę, bo bardzo chce zobaczyć Włochy, ale póki co czekamy na wolne w szkole. Ja też się cieszę, bo Kalina będzie mogła wtedy zobaczyć na czym tak naprawdę polega moja praca. Wiele osób myśli bowiem, że kierowca w zasadzie nic nie robi, tylko jedzie i patrzy przed siebie, a jak się zatrzyma to bawi się w turystę. Z tym tylko, że z prawdziwą, codzienną pracą ma to niewiele wspólnego. Ale mi osobiście to się podoba, bo zawsze byłam ciekawa świata i siedzenie w jednym miejscu nie jest absolutnie dla mnie.
Serdecznie wszystkich pozdrawiam i do zobaczenia w trasie 🙂