PRZEMEK – KIEROWCA, KTÓRY NIE WYOBRAŻA SOBIE SPĘDZAĆ ŻYCIA W KABINIE, CZY OBOK SAMOCHODU

Kierowcą jestem od 13 lat i wybór zawodu ma związek z realizacją moich marzeń. Zawsze bardzo bowiem lubiłem podróżować, a wybór tego zawodu w zdecydowany sposób mi to ułatwił. W efekcie za kółko trafiłem mając 20 lat i zacząłem od transportu międzynarodowego. Potem trochę jeździłem po Polsce, a obecnie bardziej „bujam się” koło domu. Głównie jeżdżę „busami” i małymi dostawczakami.

Ze sportem kontakt miałem właściwie od dziecka. Dużo grałem w piłkę nożną, potem trenowałem boks, a z czasem przyszła siłownia. Ale tak naprawdę to dopiero zacząłem się realizować w bieganiu, ale to już było dużo później.

Na początku miałem w zasadzie tylko trasy długie, bo kursowałem głównie do Hiszpanii lub Francji i gdy nie było jeszcze „tachobuchów” zdarzało się, że jeździłem na pełny zegar. Byłem wówczas pochłonięty pracą i cieszył mnie fakt, że praktycznie codziennie byłem w innym kraju. Ale przyszedł taki moment, że zdałem sobie sprawę, iż wszystko zaczyna się powtarzać, przez co przestaje być atrakcyjne. Nastał więc czas, by znaleźć w sobie jakąś nową pasję i ja postanowiłem wrócić do sportu.

Zacząłem od prostych ćwiczeń, które zajmowały mi ok. pół godziny dziennie. Były to jakieś przysiady, pompki, „pajacyki”, ale najważniejsze, że zacząłem się ruszać. Z czasem w drogę zabierałem jakieś hantelki i wówczas, głównie stojąc na „weekendach” robiłem bardziej intensywne treningi. Zacząłem też wybierać się na coraz dłuższe spacery i nie ukrywam, że relatywnie szybko było po mnie widać, że coś ze sobą robię, a nie tylko siedzę w kabinie.

Co również istotne, gdy zaczynałem jeździć zacząłem mocno tracić na wadze, ale to głównie za sprawą pracy, której było bardzo dużo. W dwa i pół miesiąca „straciłem” 18 kg i zdałem sobie sprawę z faktu, że jest to za dużo i to  była dla mnie dodatkowa motywacja, by zacząć mocniej ćwiczyć.

Jeśli chodzi o bieganie to u mnie zaczęło się relatywnie późno, bo do 31 roku życia był to jedynie dodatek do mojej aktywności, który zazwyczaj był włączony w rozgrzewkę. Na dobrą sprawę nie wiedziałem wcześniej, że są np. zawody biegowe, półmaratony, maratony. Ale gdy już doszedłem do w miarę dobrej formy fizycznej postawiłem sobie kolejny cel, by pojechać rowerem nad morze z mojego rodzinnego miasta czyli Wołomina. Do pokonania miałem dystans ok. 400 km, konkretnie do Stegny. Zajęło mi to dwa i pół dnia. Skoro się udało, to pomyślałem, że czas na kolejne wyzwanie – zawody biegowe, tym bardziej, że w międzyczasie „rozwalił” mi się rower.

Początki nie były łatwe, bo pamiętam, że przebiegłem bieżnię wokół stadionu w bardzo mocnym tempie, po czym padłem na ziemię. Pomyślałem, że to nie jest jednak sport dla mnie. Niemniej jak wróciłem do domu i wszystko jeszcze raz na spokojnie przemyślałem i doszedłem do wniosku, że skoro inni dają radę, to dlaczego mi się ma nie udać? I wówczas postanowiłem, że będę dążyć do tego, by pobiec w maratonie. Z tym tylko, że nawet nie wiedziałem ile kilometrów on liczy… Gdy sprawdziłem i okazało się, że przeszło 42 kilometry, to mina mi trochę zrzedła, ale skoro wytyczyłem sobie kolejny cel, nie mam wyjścia, muszę go zrealizować.

Na szczęście na swojej drodze spotkałem bardzo fajnych ludzi, którzy trenowali bieganie i to oni pokazali mi na czym to wszystko właściwie polega. Począwszy od doboru obuwia, treningów i odpowiedniej diety. Mogę śmiało powiedzieć, że wówczas zderzyłem się z prawdziwą rzeczywistością.