#26 WSPOMNIENIA EDA – Z DALA OD RODZINY (CZ. 2)

#26 WSPOMNIENIA EDA – Z DALA OD RODZINY (CZ. 2)

Wchodzę do biura Stefana – ten od progu mnie pyta, czy mam zielona kartę na następny rok (ubezpieczenie na wóz i przyczepę). Mam, oczywiście – odpowiadam. To dobrze mówi, bo twój ładunek zabiera twój koleś, który zapomniał zabrać zielonej karty. Ten, ze skruchą patrzy mi w oczy i jęczy; wybacz. Ręce ze szczeną mi opadły. Cóż – mówię mu – gnojku, będziesz musiał iść z moja żona na sylwestrowy bał. Stefan się roześmiał i zapewnił, że takiego Sylwestra jeszcze nie miałem, jaki mnie czeka w Basel. Mówię mu dawaj tysiaka „Franciszków” i o mnie się nie martw. Nie dał.

Żal mi d…usze ściskał, jak koleś wyjeżdżał z moim ładunkiem za bramę. Ot papal ja! Cóż, jakoś to będzie. Więcej ładunków nie było. Musiałem czekać do 2 stycznia, a był 29 grudzień. Nikogo znajomego tu nie mam. Dzieniek, szto nie budź. Ot pech. Wykąpałem się, ogoliłem idę w miasto, może cus/gdzieś trafię? Żebym jeszcze gadał po niemiecku? Ale, gdzie tam, danke, byte i „butem w mordę” – tyle i nic więcej nie potrafię.

Wturlałem się do jakiegoś baru. Puchy tu, jak i na ulicach. Idę dalej. Choinki w oknach mieszkań już zaczynają świecić, a ja jak ta „Dziewczynka z zapałkami” – sierota jedna. Patrzę, jakąś knajpa, lize tam – myślę łyknę „cuś: dla kurażu, może mi humor się poprawi. Usiadłem za stolikiem. Kelner w lansadach podpłynął, powitał po francusku, czyżbym mu się z Francją kojarzył?

– Garçon, deux vodka. Zimna!

– Et bicre? – pyta kelner.

– Oui, i piwo! Deux vodka and bicre.

Też kilka sierot, jak ja siedziało rozrzuconych po sali. Kelner przytaszczył flachę czegoś białego – i kotlet. Nie protestowałem – wiedząc, że mój francuski nie jest tu moim językiem natywnym.

Sprawdziłem voltaż… zapłaciłem. Garçon pyta skąd jestem, widocznie wykapował mnie po akcencie? Ruski – mówię. Pokiwał z uznaniem głową.

Do kotleta pół flachy mi pękło resztę w kieszeń i idę. Czułem, że jak dłużej tu zostanę to się rozpłacze.

2 stycznia, załadowałem. Przez Frankfurt, Kassel, Brunswick, reszta jak zwykle – do Słubic i domu. Karnety na bal sylwestrowy uległy przedawnieniu.

#25 WSPOMNIENIA EDA – Z DALA OD RODZINY (CZ. 1)

W Legnicy w ZPO „Hanka” zabrałem ładunek do Monachim – było to dzień przed wigilią.

Nie jechałem na święta w drogę, ale po świętach musiałem. Taką trasę – tam i z powrotem w 3 dni obrabiałem – zresztą, bilety na bal sylwestrowy już były i trzeba było się sprężać.

Najgorsze było to, że nie miałem petki (powrotny ładunek). Cóż, taki rodzaj pracy, nie ma wyboru. Jadę z duszą na ramieniu (o ten bal oczywiście).

Słubice, Berlin, Lipsk i do Hofu. Tam było trzecie (południowe) przejście graniczne z DDR do NRF. Za Hofem – w kierunku Bejrutu – jest ładne wzniesienie. Kilkanaście kilometrów pod górkę, dla silnika z 330 KM (mój zestaw był z przyczepą) to nic trudnego, wdrapywał się bez sapania. Następnie z górki i już jesteśmy w Jurze. Bejrut, ładne miasto i sławne z oswajania Wagnera, mijało się bokiem. Autobahn jak stół. Wszystkie drogi niemieckie były wówczas najlepsze w Europie. Norymberga, wjeżdżamy do Bawarii. Symetryczne rzędy telefonicznych słupów, połączonych siatką drutu na polach, nadawały charakterystyczny widok tej cześć Niemiec. Tu właśnie uprawiano chmiel. Piwo to narodowy napój Bawarczyków – i nie tylko. Przed Monachium drogowskaz („zombie”), straszył swą nazwą: Dahau. Nikomu nie trzeba tłumaczyć tego, co pod tą nazwą się kryje.

Podjechałem pod odbiorcę. Zjadłem po drodze w Rashtat „Adlera” (po rosyjsku; pietuch). Flacha piwa i do wora. Rano, szybki rozładunek i dzwonię po dyspozycję. Jazda po ładunek do Bazylei, który już na mnie już czeka. Fajniście! Będą balety po pachy, a o północy, przy powitaniu Nowego Roku – walenie w patelnię. Podpiąłem szybciutko „teściową” na hak (do rozładunku musiałem rozczepić, bo rozładunek był od tylu) i w „rurę”. Starnberg, Shongau, Kempten – (dobra drużyna na żużlu), Lindau (przepiękne, malowniczo położone nad jeziorem Bodensse), tu było przejście graniczne do Szwajcarii. Kawałek za Lindau wjeżdżało się w tunel, a wyjeżdżało w Bregenz – już w kraju zegarków, czekolady i dostojnego bezpieczeństwa. St. Gallen, Wintertur bokiem, Zurich i do Basel. Na Dreispitz do Stefana.

Sprawdź także