#31 LESZEK – CZAS SZYBKO MIJA, KILOMETRY TAK SAMO, JAK CAŁE ŻYCIE ZRESZTĄ… 

#31 LESZEK – CZAS SZYBKO MIJA, KILOMETRY TAK SAMO, JAK CAŁE ŻYCIE ZRESZTĄ… 

Ale najważniejsze, że praca mi się podoba i dobrze idzie, to jest najważniejsze w każdym zawodzie. Szczególnie w zawodzie kierowcy, to jest powołanie. Nie każdy chciałby się męczyć, aby spać, jeść, pracować z dala od domu przez całe życie w kabinie i na przestrzeni paru metrów kwadratowych, w rożnym klimacie i przy każdej pogodzie, o czym jeszcze szerzej napiszę.

Do tego odpowiedzialność niesamowita, za życie też innych ludzi ale i materialna, bo wozimy nieraz towary wartości wielu milionów. A nasze wynagrodzenie nie jest jakieś nadzwyczajne, gdyby nie te dewizy i ich kurs czarnorynkowy to byłoby cienko.

Nadmieniłem o odpowiedzialności materialnej; sam zestaw jest wart olbrzymi majątek, ale do tego dochodzą jeszcze towary które się transportuje.

Woziłem na przykład dość często srebro z Huty Trzebinia (w tamtych latach) do Belgii. Miałem ze sobą rachunki, gdyż były one potrzebne do odprawy celnej przy rozładunku. Ilość zer po przecinku wprawiała mnie w zawrót głowy, dwadzieścia parę ton czystego srebra najwyższej jakości, to był gigantyczny majątek!

Przy takich transportach nie jechałem sam oczywiście, z tyłu za mną jechała od załadunku aż do granicy Milicja, a od granicy Policja, w cywilnym aucie i z cywilnymi funkcjonariuszami. Polscy milicjanci jechali sobie Fiatem 125 p. Robiliśmy oczywiście przystanki na toaletę i kawę. Było ich czterech w Fiacie i szli na zmianę do toalety czy też na kawę, bo nie spuszczali oka z mojego auta.

W dodatku woziłem to zawsze w chłodni, tak dla niepoznaki i bezpieczeństwa, tylko agregat chłodniczy nie musiał pracować, bo srebru było to obojętne.

Od granicy konwojowanie przejmowała tamtejsza Policja. Najpierw Niemcy, potem Belgowie, aż do miejsca rozładunku.

Woziłem to srebro do Belgii wiele razy, i nie ja tylko, wiec jestem ciekaw dlaczego wtedy w Polsce było jak było?

#30 LESZEK – PROCEDURY ODPALANIA CIĘŻARÓWKI ZIMĄ W LATACH 60.

Pozostając w tematyce „zimowej” wróciły wspomnienia z początków kariery, o których już wprawdzie kiedyś wspominałem, ale pomyślałem, że może niektórych one zainteresują…

W latach 60. jeździłem m.in. Żubrem, MAZ-em, potem Tatrą. W tamtych czasach nie istniał płyn niezamarzający do chłodnic (np. Borygo) i układ chłodzenia zalewany był wodą. W zimie procedura w związku z tym wyglądała następująco; po pracy otwierało się dwa kraniki spustowe, jeden z bloku, drugi z chłodnicy. Trzeba było oczywiście położyć się przy tym pod auto. Jednocześnie trzeba było odkręcić korek wlewu, aby nie powstało podciśnienie, gdyż wtedy woda by nie zeszła. Następnie gdy już przestało „ciurkać”, trzeba było ruszyć starterem; jeden, dwa obroty silnikiem, aby wyrzucić resztkę wody z pompy wodnej i po chwili trzeba było znowu „zanurkować” pod auto, aby pozakręcać oba kraniki, gdyż następnego dnia byłyby one zamarznięte i niemożliwe do zakręcenia. Potem szło się na piwo.

Następnego dnia rano procedura była następująca: brało się konewkę do podlewania ogrodu i szukało się wody. Jak byłem na bazie to było OK, ale w drodze często to był problem. Jak się tę wodę już znalazło to trzeba było jakieś 5-6 konewek zalać do układu (z szyjki konewki ściągało się „prysznic” i lało się do chłodnicy). W momencie nalewania z chłodnicy wychodziło (odbijało) powietrze i cześć wody leciała w efekcie prosto na buty. Przy dużych mrozach, ok. minus 20 stopni, po zalaniu ok. połowy układu trzeba było auto odpalić, gdyż woda mogła w międzyczasie w chłodnicy zamarznąć. Jednakże trzeba było uważać, aby w momencie odpalenia nie było mniej jak jakieś 3 konewki wody w układzie, gdyż inaczej pracujący wentylator mógł zamrozić chłodnicę (visco jeszcze nie istniało), a więc, aby w momencie odpalenia pompa wodna była już zalana i był obieg, a potem dolewało się do pełna.

Takie było wtedy życie.

#29 LESZEK – MOSKWA, O WŁOS OD ŚMIERCI PRZEZ ZAMARZNIĘCIE…

Spotykałem wielu ludzi, codziennie innych, a i sytuacje na drodze były nie do przewidzenia. Do końca życia będę pamiętał pewien kurs na Wschód.

Jadąc do Moskwy, przeżyłem niesamowite i wyjątkowe mrozy, minus 44 stopnie to było najniżej co kiedykolwiek w życiu mnie zmroziło. I gdyby nie pomoc Rosjan, innych kierowców ciężarówek, chyba bym tego nie przeżył.

Przy takiej temperaturze zamarza wszystko, paliwo, zawory hamulcowe, agregat chłodniczy, a wiozłem tam wtedy jabłka z Grójca i agregat musiał podtrzymywać dodatnią temperaturę. Olej napędowy, czyli ropa, zmienia się w kaszę i jest już po jeździe. Hamulce też nie działają, bo zawory są pozamarzane, nie mówiąc o ogrzewaniu wewnątrz kabiny, przy pracującym silniku około zera stopni. Jak paliwo zamarzło to miałem tak samo jak i na zewnątrz, i to była tylko kwestia czasu kiedy człowiek sam zamarznie. Stoję tak więc kiedyś na takiej śnieżnej pustyni, niebo jasne od gwiazd i księżyca. Silnik najpierw zaczął przerywać a potem stanął zupełnie. Baterie siadły po paru próbach odpalenia i postojówek też za chwilę nie było. Sytuacja robiła się niewesoła.

Rosjanie jednakże, muszę stwierdzić, są bardzo uczynni. Po jakimś czasie zatrzymuje się ruska ciężarówką, za chwilę druga. Widzą, że zamarzam pomału, bo minus 44 stopnie, to naprawdę nie są żarty. Palimy wspólnie pod autem ognisko ze szmat nasączonych ropą, pod zbiornikiem i pod silnikiem. Najgorsze jednak, że większość przewodów w aucie jest z plastiku i grozi to przepaleniem, ewentualnie ich nadtopieniem, więc trzeba to robić bardzo ostrożnie, bo można w ten sposób spalić cały samochód. Po jakimś czasie próbujemy auto odpalić, silnik czka i przerywa, ale jakoś tam idzie. I nie będzie przesadą stwierdzenie, że wówczas uratowali mi oni życie…

Rosjanie mają swój sposób na jazdę zimą. Około 10% benzyny na bak ropy i to pomaga. Żadne zimowe paliwo nie funkcjonuje przy takich mrozach. A w układ hamulcowy wlewają spirytus, który też mają ze sobą. Bezpośrednio w przewody pomiędzy ciągnikiem a naczepą, kompresor pomału sam już to rozprowadzi. Osuszaczy powietrza w układzie pneumatycznym, jak teraz, jeszcze wtedy nie było.

Dużo ich patentów się nauczyłem. Na przykład końcówka rury wydechowej pod bak. Był okopcony jak diabli, ale ropa w baku jest ciepła jak długo silnik pracuje. Mieli jeszcze inne rozmaite patenty i co najważniejsze w razie potrzeby chętnie dzielili się nimi z innymi. Ale to były inne czasy…

Wcześniejsze odcinki wspomnień Leszka w dziale BYĆ KIEROWCĄ  https://e-truckbus.pl/byc-kierowca/

PODOBA CI SIĘ TEN WPIS?  😎😎😎 POLUB NASZ FANPAGE!

Sprawdź także