Tak wiec na przykład jeden dolar kosztował w latach 70. Ok. 140- 50 złotych (na Śląsku), a średnie zarobki kształtowały się na poziomie około dwóch tysięcy złotych. Paradoks, jakich wiele było wtedy, niestety. Ale wszystko, co nieosiągalne, ewentualnie nielegalne było i jest pożądane.
Finansowo wiec wyjeżdżający stale za granice, jak my kierowcy, nie mogli narzekać na brak pieniędzy. W dodatku jeszcze zawsze można było coś przywieźć, czego w Polsce nie było, a w Polsce wówczas prawie nic nie było. Takie wiec rzeczy jak: pomarańcze, słodycze, ciuchy, sławetne wtedy bouckle (bluzeczki), kremplinę (materiał), ortaliony (płaszcze z tworzywa), rajstopy, dżinsy, części samochodowe lekarstwa, czy wiele, wiele innych rzeczy było dodatkowym niezłym dodatkiem do naszych zarobków.
Obecnie sytuacja się bardzo zmieniła. Są banki, kantory, to wszystko jest już legalne. Słowem nastały inne czasy i to pod każdym względem. W sklepach jest wszystkiego pełno, człowiek może kupić czego dusza zapragnie, jak mówiła moja świętej pamięci Babcia.
Nie mieliśmy tez takiego stresu jak dzisiejsi kierowcy, był czas aby się wyspać, chociaż też nie zawsze i był czas na zakupy.
W dodatku mieliśmy, my kierowcy, dodatkowy „cukierek”, jak ja to nazywam, w postaci możliwości kupienia co dwa lata (chyba, bo nie pamiętam tego dokładnie), samochodu osobowego gdzieś za granicą, a najtaniej było w Niemczech. Jechało się wtedy we dwóch, jeden kupował auto, całkiem legalnie, i wracał nim do domu, a drugi samochodem ciężarowym z towarem wracał do Polski.
Takie to były czasy. PRL mianowicie…
#32 LESZEK – „ZŁOTE CZASY PRL-U” I PANOWIE KIEROWCY (1)
Miałem zaszczyt raz zawozić zaopatrzenie na Polski statek „Bieszczady”, który był tzw. trampem, czyli bez stałej linii. Wiozłem wiec zaopatrzenie dla marynarzy do obcego portu, chyba do Hamburga, o ile dobrze pamiętam, by nie musieli kupować go za dewizy. Cała chłodnia żarcia i picia, oczywiście też tego procentowego. Statki zaopatrywała znana wtedy „Baltona”, która miała także stoiska na granicach PRL-u i tam można było wszystko kupić, za tzw. dewizy oczywiście, w odróżnieniu od szarej rzeczywistości, która panowała w reszcie kraju.
Podobnie jak bardziej znany „Pewex”, sklepy dla dewizowców lub posiadaczy tzw. bonów dolarowych, a muszę dodać, że normalnie dewizy były nieosiągalne, nie było wtedy kantorów, banki też nie chciały, czy nie mogły ich sprzedać. Mieli je tylko ludzie pracujący za granicą, jak: marynarze, piloci, artyści, no i my, kierowcy. I tu tkwi tajemnica, dlaczego ta praca była wtedy tak lukratywna, choć okupiona niestety wieloma innymi wyrzeczeniami. Był też wtedy tzw. zawód „konika”, tj. handlarza walutą. Stali oni najczęściej pod „Pewex”-ami i pełnili funkcję dzisiejszego kantoru, czyli wymiany walut, z tym że był to zawód nielegalny, lecz tolerowany przez ówczesne władze, które miały też z tego pożytek, lecz w nieco inny już sposób.
Ja z usług „konika” nie musiałem korzystać, bo Krysia miała znajomego lekarza, który kupował każdą ilość, gdyż chciał nabyć Fiata 125 p, a kosztował on wtedy 2200 dolarów, ewentualnie innej waluty po przeliczeniu równowartości. Był on też dużo bardziej osiągalny, jak za złotówki, gdyż wówczas trwało to kilkanaście lat i dochodziło do paradoksu, że używany Fiat był droższy, jak cena nowego, gdyż ten był nieosiągalny. Nie wiem czy dzisiejszy czytelnik to zrozumie, czy może pojąć w ogóle te niedorzeczności ówczesnych czasów, ale naprawdę tak było.
Wcześniejsze odcinki wspomnień Leszka w dziale BYĆ KIEROWCĄ https://e-truckbus.pl/byc-kierowca/
PODOBA CI SIĘ TEN WPIS? 😎😎😎 POLUB NASZ FANPAGE!