CZY PŁACIĆ MANDATY Z FOTORADARÓW W UE?
W zeszłym roku spowodowaliśmy za granicami kraju ponad 75 tysięcy wypadków, czyli o 10 tysięcy więcej, niż rok wcześniej. Jak podaje Ministerstwo Cyfryzacji w 2018 roku do Krajowego Punktu Kontaktowego wpłynęło 1 mln 510 566 zapytań dotyczących polskich kierowców, którzy przekroczyli dozwoloną prędkość na terenie UE.
W porównaniu z 2017 r. to wzrost aż o 50%. Niemal połowa pochodzi z Niemiec. Następne w kolejności są Włochy, Francja, Holandia, Czechy i Austria.
Chodzi o wykroczenia zarejestrowane przez fotoradary i inne urządzenia monitorujące, gdy mandaty nie mogły zostać wcześniej wysłane ze względu na brak danych osobowych kierowców. Nie jest tajemnicą, że te do 70 euro zazwyczaj są anulowane, choć jak na warunki europejskie, taki mandaty zdarzają się rzadko, a przekroczenie prędkości o ponad 50 km/h może nas kosztować od 190 euro (Węgry) do 1500 euro (Francja).
Od 2014 r. w każdym z państw UE działają punkty kontaktowe. Są to jednostki administracji, których zadaniem jest przekazywanie służbom nadzorującym działanie fotoradarów danych właścicieli przyłapanych pojazdów. W UE nie ma co liczyć na anonimowość, a skuteczność struktur ciągle rośnie. Błędem jest przekonanie, że pozostaniemy bezkarni. Zagraniczna służba może zwrócić się z wnioskiem o ukaranie do polskiego sądu. Jeśli nie opłacimy mandatu z konkretnego państwa, to przy następnej wizycie, nawet podczas rutynowej kontroli drogowej zostaniemy zmuszeni do uregulowania zaległości na miejscu, wraz z odsetkami i innymi kosztami administracyjnymi.