Przez lata jazy nie zdarzyło mi się więc wyjechać z domu bez należytego prowiantu. Dzień w trasie zaczynam od klasycznego śniadania. Jeżeli sytuacja na to pozwala, wstaję ok. 6-7 rano i robię sobie kanapki, głównie z serem i dżemem. sery lubię pod każdą postacią, podobnie jak mleko i jego przetwory. Dlatego zawsze kiedy wyjeżdżam z kraju, moja samochodowa lodówka przypomina kiosk z nabiałem, ale dzięki temu nie dokupuję nic po drodze. Śniadanie zazwyczaj jest solidne, bo nierzadko musi mi wystarczyć do kolacji, gdyż zanim pobierze się towar, często jest już dobrze po południu. W międzyczasie posiłkuje się kawą z ekspresu, który wożę ze sobą i drobnymi przekąskami. A gdy w końcu zatrzymam się na długą pauzę to przygotowuję sobie taką obiado-kolację, której podstawą są weki z mięsem, pulpety, gulasz, czy bitki, które zabieram z domu przygotowane przez żonę. Wystarczy któryś słoik podgrzać, do tego ugotować makaron lub ryż i posiłek prawie gotowy. W sezonie kroję do tego pomidora lub ogórka, a w zimie jem surówkę już gotową, najczęściej ze sklepu. Choć nie ukrywam, że jak mam czas to w lecie sam przyrządzam sobie karkówkę z grilla i można powiedzieć, że jest to moja specjalność w trasie.
Jedzenie w kraju jest zdecydowanie tańsze niż na Zachodzie, dlatego w drodze powrotnej zazwyczaj odwiedzam sprawdzony i smaczny bar lub zajazd. Wówczas na stole pojawia się oczywiście najczęściej rosół oraz schabowy z frytkami i zestawem surówek. Ale i tak najsmaczniejsze jest domowe jedzenie, przygotowane przez żonę Mariolę, którą korzystając z okazji serdecznie pozdrawiam. I już czekam na przygotowane przez nią pierogi…