Bardzo też lubię jeździć na rowerach. A mam ich dwa, jeden na dłuższe trasy z cieńszymi oponami, a drugi do jazdy po bezdrożach, głównie lasach. Niemniej nie wożę ich ze sobą, a korzystam z nich po powrocie z trasy. W drodze trenuję co kilka dni, choć jak wspominałem pompki staram się robić codziennie. Trzeba jednak pamiętać, że organizm musi mieć czas, by się zregenerować więc z ćwiczeniami nie ma co przesadzać. Choć sam od siebie wymagam bardzo dużo, ale to jest konieczne, bo inaczej człowiek raz by odpuścił, potem drugi, a w końcu całkiem by przestał ćwiczyć. Dlatego stawiam poprzeczkę zawsze na 100% i nawet jak zrobię 70% to jestem zadowolony, ale gdybym od razu zaczynał od niższego pułapu, to w efekcie ćwiczenia byłyby na poziome 30-40% i to już byłoby jednak stanowczo za mało.
Uważam, że kierowca powinien się ruszać i wcale nie muszą to być jakieś intensywne treningi. Chodzi generalnie o aktywność, bo wiadomo, jaką mamy pracę i tylko kwestią czasu jest jak zaczną nas łapać różnego rodzaju schorzenia. Ale z jednej strony jest lenistwo, z drugiej fałszywy wstyd i w efekcie, kierowca ćwiczący na parkingu, zwłaszcza w Polsce odbierany jest jako dziwak. Ale wolę być dziwakiem zdrowym na starość niż typowym, schorowanym kierowcą, który ma problemy by wejść do kabiny…
W ćwiczeniach bardzo ważne jest, by słuchać własnego ciała. Jeżeli dajmy na to skaczę na skakance i czuję, że mam dość, to przestaję. Choć generalnie lubię się męczyć, ale wszystko w granicach zdrowego rozsądku. Dlatego jednemu wystarczy poskakać 5 minut i ma dość, a drugi będzie to robił przez 20 minut, oczywiście z przerwami. Ważniejsza w ćwiczeniach jest systematyczność i silna wola. Nie ma co szukać wymówek, że pada lub wieje , bo nawet jak pogoda nie jest sprzyjająca to ćwiczenia można zmienić i np. zrobić trening w kabinie. Bo trzeba pamiętać, że wszelkie hamulce i bariery są w naszych głowach i trzeba je jakoś przezwyciężyć, choć muszę przyznać, że nie jest to prosta sprawa.
Sam wożę ze sobą ławeczkę, hantle, gumy, bo staram się stosować trening zróżnicowany. Raz wolę się porozciągać, innym razem coś podźwigać. A że co drugi, trzeci tydzień w trasie jestem innym autem nie mogę zabrać ze sobą tyle sprzętu, ile bym chciał, bo jestem ograniczony miejscem. Dlatego nie zabieram sztangi, ani większych ciężarów, ale raczej te mniejsze akcesoria, by nie utrudniać sobie życia. Ale zawsze mam np. uchwyty do pompek, bo akurat to ćwiczenie jest podstawą mojego treningu. Generalnie mam zasadę, że w miarę możliwości, każde wyjście z kabiny to 30 pompek. I efekt jest taki, że jak skończę pracę i zjadę na parking to mam już ich zrobionych minimum 300.
Jak wspominałem wcześniej , zwłaszcza na początku, gdy ćwiczyłem na parkingu spotykałem się z różnymi reakcjami, ale najbardziej motywowały mnie te, głównie od zagranicznych kierowców, gdy podchodzili i mówili: „Very good”. Zacząłem więc stopniowo doposażać swą minisiłownię i obecnie wożę ze sobą: ławeczkę skośną, która służy głównie do robienia brzuszków, do tego gumy oporowe, które są o tyle lepsze od klasycznych ciężarków, bo są lżejsze, zajmują mniej miejsca i praktycznie o wszystko można je zahaczyć. To nie są drogie rzeczy i są one w różnych kolorach, które świadczą o ich rozciągliwości. Ja głównie korzystam z pomarańczowych, które mają opór ok. 25 kg. Oczywiście mam ze sobą skakankę, którą ostatnio polubiłem, choć musiałem się do niej trochę przekonać, bo swoje ważę. Mam 190 cm wzrostu i obecnie ważę 104 kg. Ale jest to o tyle ważna sprawa, bo skakanka aktywuje całe ciało i w efekcie, jak się dużo skacze, to potem bolą i ręce i nogi. I co też istotne, te ćwiczenia zajmują mało czasu, bo skacze się minutę, potem 2-3 minuty odpoczynku i znowu. Generalnie to też nie jest jakiś wydatek, bo ja zaczynałem od sznurka, a dopiero potem kupiłem tzw. bokserską z łożyskami, dzięki którym się ona nie plącze.
Moi dwaj starsi bracia byli kierowcami i to chyba wzorując się na nich wybrałam ten zawód. Podobnie jak i zamiłowanie do „ciężarów”. Zawsze ich podpatrywałem, ale że nie dawałem rady, to brałem takie najmniejsze ciężarki, po 5 kg.
Zacząłem zawodowo jeździć 6 lat temu, kiedy miałem 31 lat. W pierwsze swoje trasy nie brałem ze sobą żadnych przyrządów do ćwiczeń, bo chciałem poznać zawód i jakoś się w nim odnaleźć. Ważniejsza od ćwiczeń była umiejętność samej jazdy, cofanie pod rampę itd. Tym bardziej, że od razu zacząłem od międzynarodówki, więc miałem się czego uczyć. Gdzieś tak po roku, gdy już trochę ogarnąłem temat, pomyślałem, że może już czas, by wrócić do ćwiczeń. Nauczyłem się gospodarować czasem i zacząłem wozić ze sobą sprzęt. Nie ukrywam, że początki nie były łatwe, bo połowa kierowców na parkingu patrzyła z zainteresowaniem na to co robię, ale było też sporo takich, którzy się ze mnie wyśmiewali. Ale chyba bardziej właśnie ci drudzy bardziej mnie motywowali, bo myślałem sobie wtedy tak: dobra, wy się dzisiaj ze mnie śmiejecie, ale za 20, 30 lat jak będę koło was przechodził, to wy będziecie się ledwo ruszać. I tak powoli sprzęt, który ze sobą wożę, zaczął zabierać coraz więcej miejsca…
PODOBA CI SIĘ TEN WPIS? POLUB NASZ FANPAGE!