W grudniu 1974 r. przychodzi na świat Basia, ja jestem, nomen omen, akurat w Austrii potem jadę znowu do Szwecji, potem znowu do Austrii. Jeżdżę przez Kudowę, tak że nie jestem w domu, córkę widzę pierwszy raz dopiero jak ma 6 tygodni. Taka praca, coś za coś. Życie kierowcy to mieszkanie w aucie na autostradzie i w międzyczasie pożeranie kilometrów. Ale wtedy chciałem tylko na mieszkanie zarobić i zmienić pracę żeby być w domu z rodziną, jednakże moje przeznaczenie chciało inaczej! W sumie przepracowałem w tym zawodzie 48 lat, aż do emerytury. I teraz jako emeryt pisze te moje wspomnienia.
Wszystkiego się nie da opisać, to niemożliwe. Było tego niesamowita ilość, każdy dzień inny, dużo tez zapomniałem, ale staram się opisać cześć moich wspomnień, to co zapamiętałem i to mi się najbardziej w pamięć wbiło.
Najbardziej jednak pamięta się kolegów z pracy, którzy często byli traktowani jak członkowie rodziny. Myślę tu np. o Jurku Piecuchu. Mieszkaliśmy w jednej miejscowości, Gliwice i pracowaliśmy w jednej firmie. Tyle, że kolega był starszy wiekiem i stażem i pracował w PEKAES też wiele dłużej, jak ja.
Tutaj Jerzy po prawej, ja obok niego. Zdjęcie w Dover w starym porcie, przed wyjazdem do Londynu.
Wcześniej nie znaliśmy się , dopiero wspólna praca nas połączyła, takie było nasze przeznaczenie. Bardzo często jeździliśmy w jednej obsadzie np. ze świeżymi truskawkami do Francji, bo trzeba szybko, ze świeżą konina do Włoch. Tak więc czasu na rozmowy i dyskusje było bardzo dużo. Był dla mnie kopalnią wiadomości o których żaden podręcznik historii nie pisał.
Tematów mieliśmy wiele, byliśmy kolegami i nasza obopólna szczerość zaowocowała w nieoczekiwany sposób…
Ale o tym dalej napisze, w późniejszych wspomnieniach.
PODOBA CI SIĘ TEN WPIS? 😎😎😎 POLUB NASZ FANPAGE!