Sport, nie zawsze bywa zdrowym…
W 14. miesiącu mej „służby”, przytrafił mi się głupi wypadek. Na hali gimnastycznej, przy wygłupach skręciłem nogę w kolanie. Dwa „miechy” w wojskowym szpitalu na Skargi. Straciłem łękotki, a poznałem milutką dziewczynę. Była na praktyce ze szkoły pielęgniarskiej na Orła Białego. Po rekonwalescencji komisja lekarska uznała, że wystarczy tych „zaszczytów” – zasługa „mamuśki”, była nawet raz u mnie z wizytą. Miła kobita, tak mi „matkowała” troszeczkę. Dali kat. D i zwolnili do cywila.
Zastanawiałem się co dalej? Jak pomóc swemu losowi? Wyboru wielkiego nie było. Do smutasów nie należę więc podumałem i doszedłem do wniosku, że jednak to jeżdżenie nie było złe. A co tam, spróbować można! Robotę znalazłem w PSTBR (Przedsiębiorstwo Sprzętowo-Transportowe Budownictwa Rolniczego) Świebodzin. Zajezdnia w Międzyrzeczu, a placówka w mym miasteczku. Usiadłem na Stara 20 wywrotkę. Zaczął się dla mnie uniwersytet życia. Była to bardzo naukowa robota, nauczyłem się: kręcić licznik, kraść benzynę, opychać materiały budowlane, takie jak: cement, cegła, pustaki, papa, wszystko co miało nabywcę, a rynek był chłonny. Nie raz zastanawiałem się jak „to-to” wszystko działa. Nie trzeba było być wnikliwym obserwatorem, wszyscy kradli jak mieli co. Uch to były czasy. Polska była chyba najbogatszym krajem świata, wszyscy kradli i mieli co!
No i jeszcze jedno życiowe doświadczenie – gorzała, po wypiciu połówki na łeb nikt nie rozpoznał, że cośkolwiek wypiłem. Brało mnie dopiero po dwóch, i to nie za mocno. To było wliczone w koszty tej nauki.
Kupiłem po starej znajomości od magazyniera (inaczej się nie dało) PZGS w Gorzowie Jawę 350 Ogar – szał! Z dziewczynami nie miałem problemów, ale ta Jawa… co tu dużo gadać ułatwiała kontakty. Koleżanek i kolegów miałem mnóstwo.
Kawalerkę pękałem 2 lata. Zrobiłem „Jedynkę” (pierwsza kat. prawa jazdy). Poznałem panienkę, która kończyła liceum w mym miasteczku. No i stało się… Zakochałem się (co trwa do dziś… no może… bardziej przywiązanie, bo żądze jakby już przygasły). Ożeniłem się, straciłem wolność (co nie było takie przykre), a zaczęły się troski. Mieszkaliśmy razem z mamą – wiadomo, jak to się żyje na „kupie”. Szybko zaskoczyłem, że jest w domu o jedną gospodynię za dużo. Dostać mieszkanie w mym miasteczku, było marzeniem ściętej głowy. „Budujemy nowy dom, jeszcze jeden nowy dom” – piosenka dla naiwnych.
Jadąc z Wrocławia, stanąłem w Lubinie (wielka budowla socjalizmu, wczesny Gierek) na obiad. Do mego stolika dosiadł się facio – węchem wyczułem, że koleżka po fachu. Jak każdy kierowca mam wyczulony węch na olej napędowy, w ogóle na wszelkiego rodzaju napędy. Od słowa do słowa, dowiedziałem się, że zapotrzebowanie na kierowców jest ogromne, a mieszkanie dostaje się w ciągu roku. Podjechałem pod wskazany adres. Jadąc do domu, kartę obiegową przyjęcia do pracy miałem w kieszeni.
Na miejscu załatwiłem kartę zdrowia. Zwolniłem się z mej firmy (nawet dostałem przeniesienie). cdn