Cześć mam na imię Hubert i należę do tych kierowców, którzy na pewnym etapie życia postanowili coś ze sobą zrobić.
Kierowcą zawodowym jestem od przeszło 20 lat, a za kierownicę trafiłem trochę przypadkiem, bo jeśli chodzi o tradycje rodzinne to były one związane z kamieniarstwem. Ale z czasem zrobiłem uprawnienia i zacząłem jeździć na „międzynarodówce”.
Ze sportem miałem do czynienia praktycznie od dziecka, bo robiłem sobie takie odlewane, betonowe sztangi i hantle więc można powiedzieć, że miałem taką minisiłownię.
Ale jak trafiłem za „kółko”, to o sporcie zapomniałem, co szybko odbiło się na mojej wadze, bo mocno przytyłem. Kiedyś byłem chudy, jak patyk, no ale potem palenie, popijanie a w końcu astma i to tak poważna, że żona mnie w ostatniej chwili zawiozła do szpitala. Lekarz postawił sprawę jasno, muszę przede wszystkim schudnąć, bo ważyłem już 140 kg przy wzroście 186 cm. Dodatkową motywacją był fakt, że urodziła mi się córeczka i wówczas mnie „olśniło”. Pomyślałem sobie, że dziecko będzie miało 18 lat, a ja już 60. I jeśli wszystko będzie dobrze, to kiedyś jeśli zaprowadzę ją do ołtarza, to w najlepszym wypadku o kulach.
I tak przeszło 3 lata temu postawiłem głównie na kalistenikę, czyli trening oporowy oparty na ćwiczeniach z wykorzystaniem własnej masy ciała. Czyli różnorakie pompki, przysiady czy brzuszki. W sumie zredukowałem masę ciała do 83 kg, ale z czasem dzięki treningom nabrałem trochę i obecnie ważę 92 kg.
Na początku zbicie wagi odbywało się kosztem olbrzymich wyrzeczeń. Zdarzało się, że jazda kończyła mi się o godz. 2.00 w nocy, ale nie było rady, trzeba było ćwiczyć. Gdy stałem gdzieś na zakładzie, to ochroniarze pukali się w głowę, co ja robię zamiast iść spać, ale mnie to nie zrażało. Choć uczciwie powiem, że na początku miałem problemy, by wyjść z kabiny i musiałem to sobie jakoś poukładać w głowie, przełamać wstyd i barierę do innych ludzi. Dlatego ćwiczyłem nie wychodząc na zewnątrz i np. pompki czy brzuszki, robiłem na łóżku. Ale jak już zrzuciłem to 30 kg to się przełamałem i treningi zacząłem robić na zewnątrz. I obecnie ćwiczę już w każdych warunkach. Kiedyś stałem koło zakładu, z którego wychodzili pracownicy, ale ja rozłożyłem się ze swoim sprzętem i mi to nie przeszkadzało. Bo to wstyd siedzi w naszych głowach i jak najszybciej trzeba się pod tym względem przełamać, gdyż w dbaniu o kondycję nie ma niczego złego. Jakoś inni śmiało piją piwo, czy inne trunki przed ciężarówkami i uważają to za coś normalnego, więc dlaczego ja miałbym się kryć z tym co robię?
Z czasem zacząłem wozić ze sobą specjalnie zespawane rurki i drążek, aż w końcu poznałem człowieka, który ma 57 lat i robi cuda na kółkach gimnastycznych. Pokazał mi co i jak, i z dnia na dzień zakochałem się w tego rodzaju ćwiczeniach, bo zarówno uczą one pokory i na tym ćwiczeniu jest całkowicie inne przełożenie. I w zasadzie tylko na tych prostych ćwiczeniach bazuję do dziś, a widzę, że objętość mięśniowa rośnie, choć obecnie jestem na redukcji i żyły na brzuchu wychodzą więc widać, że nadal buduję sylwetkę w wieku 47 lat.
W trasie jestem średnio 2 tygodnie, potem zjeżdżam do domu. Obecnie ćwiczę 3 razy w tygodniu, ale nie mam jakichś sztywno określonych dni i stosuję schemat – dzień treningu, dzień przerwy, dzień treningu, dzień przerwy, dzień treningu, dwa dni przerwy. Średnio ćwiczenia zajmują mi ok. 1,15 do 1,30 godziny i dalej jest to kalinistyka. Mam wprawdzie jakieś tam hantle, ale raczej po nie nawet nie sięgam, bo „klamoty” są raczej nie dla mnie. Uważam bowiem, że to właśnie ciało ma działać i być funkcjonalne, dlatego idę bardziej pod gimnastykę niż pod ciężary. W tym wieku już masa nie jest potrzebna, a chcę tylko być sprawnym fizycznie, bo jak miałem 140 kg i wchodziłem na „beczkę” to mną bujało.
Ale co ważne, ta świadomość zdrowego podejścia do życia trafia do coraz więcej osób. Ostatnio trenowałem za Stargardem Szczecińskim i podszedł do mnie chłopak, który zapytał, co ja właściwie robię. Na dodatek powiedział, że zna mnie z Internetu, a teraz chciał zobaczyć jak to wszystko wygląda naprawdę i nawet chwilę ze mną potrenował. W Niemczech na zakładzie podobna sytuacja. Ktoś mnie gdzieś tam wcześniej widział i podszedł, by zobaczyć mnie w akcji „na żywo”. Ale miałem też takie zdarzenie, że podszedł do mnie Ukrainiec i tak na kółkach „powywijał”, że aż mnie zawstydził.
Ćwiczenia, ćwiczeniami, ale bardzo ważna jest przy tym wszystkim dieta. Ja swoje przyzwyczajenia żywieniowe zmieniłem o 180 stopni. Moim ulubionym daniem obecnie jest twaróg chudy, czasami z serkiem wiejskim, do tego rodzynki, banan i pieczywo pełnoziarniste tostowe. Na obiad jest zazwyczaj ryż lub kasza z indykiem peklowanym ok. 30 dkg i rzecz jasna surówka, czyli pomidory albo sałata lodowa. Na kolację zazwyczaj wpadnie jakieś jajko, serek albo jogurt. Więc tak raczej delikatnie.
Generalnie jestem łasuchem i uważam, że każdy ma prawo do odrobiny przyjemności. Ważne jednak, by rzeczywiście kontrolować te sprawy, bo zapuścić się jest bardzo łatwo.
Ja nie robiłem nic nadzwyczajnego, ale w wstawiłem kilka postów na sportowych świrach i Patryk mnie tam zauważył i zaprosił mnie do grupy Be Active Trucker. Potem otworzyłem swój FB pod nazwą Sportowa Kuźnia – Motywacja https://www.facebook.com/groups/997017031135374/?ref=share, ale i tak uważam, że w tym wszystkim nie tyle ważna jest przynależność do jakiejś grupy, co wewnętrzna potrzeba, bo zadbać o swoje zdrowie.
A że pewnie przez święta niektórym przybędzie trochę wagi, uważam że z podjęciem decyzji o aktywnym trybie życia nie ma co zwlekać.
Trzymajcie się zdrowo!