OKIEM KIEROWCY – KARMA WRACA, CZYLI CZASAMI TRZEBA POMÓC BEZINTERESOWNIE KOLEDZE

OKIEM KIEROWCY – KARMA WRACA, CZYLI CZASAMI TRZEBA POMÓC BEZINTERESOWNIE KOLEDZE

Cześć Wszystkim!

Mam na imię Maciej i trochę już przejeździłem, a wiadomo, jak to w trasie sytuacje zdarzają się różne.

Chciałem się podzielić z Wami pewną historią, która wydarzyła mi się kiedyś w Rotterdamie. Nie jest to nic specjalnego, ale zawsze może choć paru osobom, poprawi humor. Zwłaszcza tym stojącym dziś przymusowo ma parkingach, którzy myślami są zupełnie gdzie indziej.

 

Ładowaliśmy kiedyś z kolegą Marcinem Avona w Garwolinie do Holandii.  Ja po załadunku pojechałem do domu zrobić „dziewiątkę”, Marcin został na firmie i potem spotkaliśmy się na „Nevadzie”. Razem pojechaliśmy do Rotterdamu. Mnie zdjęli pierwszego, cyk SMS, że jestem rozładowany, chwilę potem zlecenie „Masz powrót do Łodzi”.

Przychodzi Marcin i pyta: –  Dostałeś robotę? Bo ja mam dopiero na poniedziałek. Zły jestem, bo mam zaproszenie na wesele.

Mówię:  – Marcinku, ja mam ładunek do Łodzi, zadzwonimy na spedycję i poprosimy o zmianę. Ty weźmiesz mój, a ja poczekam do poniedziałku.  I tak zrobiliśmy. Spedytor się zgodził  i Marcin pojechał po mój ładunek, a potem „ogień”, żeby zdążyć na wesele.  A ja na Shella, by spędzić  weekend w aucie… Dobry kolega, kiedyś mi się odwdzięczy, pomyślałem.

Otworzyłem piwo, patrzę a tu obok staje „Willi Betz” na zgierskich tablicach. Prawie „ziom”, bo ja z Intera z Łodzi. Dwa łyki piwa wziąłem i „kolo” przychodzi do mnie z Żywcem.

– Co robimy? – pyta. – Będziemy pić czy idziemy na spacer?

Odparłem, że wypijemy po piwie i idziemy na miasto. Wypiliśmy więc po Żywcu i but w Rotterdam. Wyszliśmy przed południem, łaziliśmy cały dzień, wchodziliśmy do kafejek, kumpel wszedł do takiej internetowej, do „Turasów” pogadać z żoną. Dzień zleciał, zrobiliśmy 17 km z buta, ale gdzie tam! Już przed samym parkingiem dojrzeliśmy pub… I wtedy się zaczęło.

Najpierw gadka z szefem baru, który bardzo szanował polskich kierowców, więc jedna kolejka za nasze druga na koszt „firmy” itd. Potem dosiadły się do nas Holenderki (nawet urodziwe). Były „dance”, a o reszcie pisać nie będę. Tak czy owak był to  jeden z fajniejszych weekendów jakie mi się trafiły. A to wszystko dlatego, że oddałem ładunek koledze…

A gdyby Janusz (kolega z „Willy Betza”) czytał te słowa, to serdecznie go pozdrawiam, bo tylko on i ja wiemy, jak ten wieczór się zakończył…

Pozdrawiam,

 

Maciej

Sprawdź także