Sport towarzyszył mi od zawsze i kiedyś zawodowo grałem w piłkę nożną, ale po zerwaniu ścięgna Achillesa musiałem poszukać czegoś innego, a ze sportów najmniej obciążających jest właśnie bieganie.
Oprócz tego, że prowadzę treningi pod kątem zawodów, również staram się regularnie ćwiczyć i dlatego wożę ze sobą „siłownię” do 120 kg. Trening odbywa się bez względu na pogodę. Gdy warunki są niesprzyjające, to to co mogę ćwiczę na rozłożonym kocu w kabinie choćby gumami TRX. Choć tu nie ma mowy o ćwiczeniach codziennych, bo dla biegacza dopuszczone są tylko dwa treningi siłowe w tygodniu, przede wszystkim by wzmocnić kręgosłup, bo nie biega się samymi nogami. Generalnie też nie używam aż tak dużych ciężarów jak moi koledzy, bo stawiam za to na większą liczbę powtórzeń.
Mi kiedyś lekarze powiedzieli, że czas pożegnać się ze sportem, ale ja się zawziąłem i dlatego uważam, że każdy jeśli tyko chce może być aktywny. Dlatego dziwię się, że tak mało kierowców decyduje się coś ze sobą robić. Ale chyba wszystko rozbija się o motywację. Mi też nie zawsze po ciężkim dniu chce się wyjść z kabiny, by się rozruszać, ale wówczas myślę o swoich koleżankach i kolegach z Grupy HWT, którzy nigdy nie odpuszczają. Trzeba też przełamać w sobie opory przed wstydem, bo sam często miałem sytuację, że na parkingach się ze mnie wyśmiewano. Ale z czasem przestałem na to zwracać uwagę i robię swoje. Parę osób udało mi się nawet zmotywować, by zaczęli się ruszać i mam nadzieję, że już niedługo stereotyp kierowcy z laptopem na kolanach i puszka piwa w ręce odejdzie do lamusa.