Autostrada pusta o tej porze, radio gra jakieś fajne kawałki i kilometry szybko lecą. Gdzieś tak na wysokości Köln widzę we wstecznym lusterku niebieskie światło. Pewnie straż, myślę sobie, komuś coś się tam pali.
Ale niebieskie światło dość szybko się zbliża, za szybko, jak na ogniomistrzów… Niedługo są za mną, po chwili wyprzedzają. „Polizei” widzę. Zwolnili, zjechali na mój pas ruchu i wyświetlili napis „Bitte Folgen” (proszę jechać za mną). Aha, myślę sobie, cosik tu pewnie nawywijałem, zaraz się przekonamy! Niedaleko jest parking, zjeżdżamy, Polizei, a ja za nimi.
Zatrzymujemy się, a z policyjnego auta wysiada pan inspektor w mundurze i idzie do mnie. Ale widzę z daleka ze minę ma dosyć pogodną, wiec chyba nic aż takiego się stać nie mogło. Podchodzi do mojego samochodu i pyta się mnie przez otwarte okno, czy ja sam jadę? Nie, odpowiadam. Mój zmiennik jest ze mną, śpi w becie z tyłu, a ja jadę, bo rano mamy być gdzieś tam w Bawarii pod załadunek .
OK, mówi pan władza, ja chciałbym zamienić dwa słowa z pana zmiennikiem! Nie ma sprawy, zaraz go zbudzę. Obracam się do tyłu, odsłaniam zasłony i… cały zdrętwiałem; Jerzego w becie nie ma!!! Bet jest pusty, tylko śpiwór i poduszka po Jerzym zostały, a po nim ani śladu!!! Mało serce mi nie wyskoczyło, nie miałem najmniejszego pojęcia co si stało, wyparował, czy ki diabli? No ale jest przecież władza, może mi coś pomoże! No i pan władza, Niemiecka oczywiście, pomaga! Idzie do swojego radiowozu policyjnego, otwiera tylne drzwi i w tym momencie Jerzy wysiada w pidżamie ze środka! A moje ciśnienie sięgnęło zenitu!
Jaka miał minę Jerzy, tego już opisywał nie będę, wkurw…ny na maxa, ale żywy i cały! Na szczęście! Moich uczuć też już lepiej opisywał nie będę, ale wyjaśnię tylko co się stało.
Cdn.
22# LESZEK – POLICYJNY POŚCIG W PIŻAMIE (1)
Przeznaczeniem wielu koni była ich śmierć, po to aby ludzie mogli żyć.
Rzeźnie końskie w Andrychowie, Rawiczu czy tez Ostródzie zabijały w tamtych latach kilkadziesiąt koni tygodniowo, a mięso końskie, czyli tzw. konina była ważnym towarem eksportowym. Szła tego cała masa. Woziliśmy więc koninę po całej Europie: Włochy, Francja, Austria i kraje Beneluksu.
Pewnego razu jechaliśmy we dwóch kierowców, aby jak najszybciej świeżą koninę dowieźć zgłodniałym amatorom tego przysmaku. Więc akurat pojechałem z Jerzym piecuchem, z którym dość często jeździłem w podwójnej obsadzie przy okazji takich expresowych transportów. Po rozładowaniu koniny w Holandii dostaliśmy dyspozycję, aby jechać na pusto do Niemiec, wtedy RFN-u, to było to jeszcze na długo przed zjednoczeniem, i tam mieliśmy zabierać coś z powrotem do Polski.
Jechaliśmy przez granicę holendersko-niemiecką w Venlo, więc postój na granicy w celu załatwienia (wtedy jeszcze formalności) trwał zaledwie parę minut. Była noc, około pierwszej po północy, gdyż na rano mieliśmy być w Niemczech pod wskazanym adresem.
Ja jadę, Jerzy śpi z tylu w pidżamie w śpiworze na leżance zasłoniwszy się zasłonami, które oddzielały leżankę od reszty kabiny. Było przez to trochę spokojniej do spania, i mniej światła.
Dojeżdżam do granicy NL/D w Venlo, staję na parkingu, obok którego były jakieś zarośla, krzaki, biorę dokumenty i paszporty i lecę do urzędników, a Jerzy śpi spokojnie z tylu na leżance zasłonięty zasłonkami. Po paru minutach jestem gotowy, jest późna noc, więc nie trwa to długo. Wracam do auta, nie zamykałem go, bo Jerzy śpi w środku, poza tym w tamtych czasach było spokojnie, wskakuję za kierownicę, odpalam i „rura” w kierunku Niemiec.