To był początek lat 70., tzw. „Gierkówki” jeszcze nie było, więc trasa ze Śląska w kierunku Warszawy i dalej na północ prowadziła przez miasta, miasteczka i wioski. Furmanki, traktory, pijacy, krowy, to był normalny wówczas obrazek na drogach.
Tatra 141 plus przyczepa plus koparka – wszystko ważyło w sumie ok. 60 ton i miało szerokości ok. 4 m. Dokładnie już nie pamiętam, ale zestaw był wystarczająco szeroki, aby na mostach się nie zmieścić przy ruchu z naprzeciwka. Na krótkich mostkach, było jeszcze pół biedy, ruch z przeciwka musiał poczekać i nie było problemu.
Ciekawie dopiero było na moście na Wiśle w Kazuniu. Był o długi i wąski (już dawno go nie ma, bo teraz tam jest autostrada). Ale wtedy to tak wyglądało: zatrzymywałem transport przed mostem i jeden z moich pomocników (przeważnie Edek) wysiadał i szedł na drugą stronę mostu. Po chwili był już dla mnie niewidoczny (bo za daleko), więc patrzyłem na zegarek. Gdy upłynęło 20 minut, ruszałem. A Edka zadaniem było zatrzymać ruch aut z naprzeciwka. Miał ze sobą czerwoną chorągiewkę i stawał na środku drogi po przeciwnej stronie mostu. Ja zaś po tych 20 minutach ruszałem, mając nadzieję, że nikt Edka nie zlekceważy i ruch będzie czekał aż przejadę.
Musze tu dodać, że w tamtych czasach nie było jeszcze dla cywilnych aut radia CB, czy nawet normalnej krótkofalówki. Nie jeździliśmy też z pilotem (ten obowiązek jeszcze nie istniał). Przeważnie się udawało, raz tylko pamiętam, że jakiś Jelcz z przyczepą wjechał z przeciwka. Potem kierowca się tłumaczył, że Edka nie zauważył, bo było ciemno, a Edek zaś twierdził, że on go po prostu olał. Tak czy inaczej nieszczęsny Jelcz musiał cofać. Szczęście, że jego kierowca miał wprawę do jazdy z przyczepą, ale i tak zajęło to masę czasu.
D