Od kilkunastu lat jeżdżę autokarem turystycznym po Polsce i Europie. Wożę grupy – dzieci, seniorów, zagranicznych turystów, wycieczki szkolne, pielgrzymki. Przez te wszystkie lata widziałem już wiele, ale sytuacja z parkingami – szczególnie w Krakowie – przechodzi wszelkie granice absurdu. Piszę ten list nie dlatego, że liczę, że ktoś coś zmieni. Piszę, bo mam już serdecznie dość. Bo ile można się szarpać z rzeczywistością, która z roku na rok coraz bardziej przypomina cyrk, a nie zorganizowany system turystyki?
Nie chodzi tylko o Kraków, choć to miasto bije rekordy. Problem jest szerszy. Dotyczy wielu dużych miast, które z jednej strony promują się jako „otwarte dla turystów”, a z drugiej – robią wszystko, żeby utrudnić życie tym, którzy tych turystów przywożą.
Przyjeżdżam rano pod Wawel z grupą Japończyków – ludzie podekscytowani, z aparatami, z mapami. Zaczyna się dzień zwiedzania. I pierwsze pytanie: „Driver-san, where is the parking?” A ja co mam im powiedzieć? Że najbliższy legalny parking to może będzie za dwa kilometry, jeśli w ogóle znajdę miejsce? Że mam zrobić kółko przez Kazimierz, bo pod Wawelem – gdzie jeszcze parę lat temu mogłem spokojnie się zatrzymać – nie ma już nic? Że jedyne, co mi zostaje, to wciskać się w jakąś dziką zatoczkę i liczyć, że nikt nie zawoła straży miejskiej?
A przecież nie zawsze się da. Czasem człowiek jedzie sam – pilot nie ma. Trzeba wyładować bagaże, przypilnować starszych osób, upewnić się, że wszyscy wiedzą, gdzie się spotykamy. I co – zostawić autokar na awaryjnych i modlić się, żeby nikt nie przyszedł z blokadą albo mandatem?
„Postój maks. 15 minut” – a gdzie ja mam pójść na te dwie godziny?!
Są te niby przystanki „Kiss&Ride”, „Park&Ride” – pięknie nazwane, nowocześnie. W praktyce? Parodia. Bo to miejsca nie do parkowania, tylko na wsiadanie i wysiadanie. Maksymalnie 15-20 minut. Ale co mam zrobić z autokarem przez resztę czasu? Mamy lipiec, środek sezonu, turyści chcą spędzić kilka godzin w centrum. Gdzie ja mam wtedy być?
Przy Galerii Kazimierz? 5 miejsc. Przy Wiśle? Może 6, jeśli się dobrze wciśniemy. Na 200 autokarów dziennie! To nie żart – w sezonie przyjeżdża tu kilkaset autokarów dziennie. I co? Dla nich kilkanaście oficjalnych miejsc i garść dzikich parkingów, które bardziej przypominają prowizorkę niż miasto aspirujące do rangi europejskiej metropolii.
To nie tylko brak miejsc – to totalny chaos i brak szacunku
Nie chodzi tylko o to, że brakuje parkingów. Chodzi o to, że nikt nas – kierowców – nie traktuje poważnie. Władze miasta? Rozmawiają, tworzą komisje, powołują zespoły. Tyle że od tych rozmów nie przybywa ani jeden metr kwadratowy legalnego parkingu. A jak coś się poprawi, to zaraz się pogorszy. Likwidują parking pod Wawelem, Most Grunwaldzki zamykają, Dietla blokują – i co dalej?
To nie są drobnostki. To realne utrudnienia, które wpływają nie tylko na nas – kierowców – ale przede wszystkim na turystów. Bo jak mam obsłużyć grupę, skoro nie mam gdzie się zatrzymać? Jak mam zapewnić bezpieczeństwo pasażerom, skoro muszą wysiadać w pośpiechu, na zakazie, przy torach tramwajowych albo na wąskim pasie ruchu?
W innych miastach wcale nie jest lepiej. Rzym? Podnieśli stawki opłat o 200%. Dojazd do centrum? Zapomnij. Berlin? Może jeszcze jakoś to funkcjonuje, bo mają przestrzeń. Ale Wiedeń, Praga – tam przynajmniej się starają. Jest system. Droższe miejsca w centrum, tańsze na obrzeżach. Wiesz, gdzie możesz stanąć, są aplikacje, są podpowiedzi. A u nas? Przystanek, znak, zakaz, mandat – radź sobie sam.
Straż Miejska? Bez komentarza
Ile razy widziałem, jak autokar stoi na przystanku, czeka 40 minut – mimo że to miejsce tylko do szybkiego wysadzania. I nikt nic. A potem ja podjeżdżam, mam wysadzić ludzi, ale nie mogę, bo miejsce zajęte. I co robię? Staję obok – dostaję mandat. 100 zł, czasem punkt. Żeby było śmieszniej – jakby jakiś system automatyczny pokazywał, gdzie są wolne miejsca, to może bym się tam przemieścił. Ale nie – musisz szukać po omacku.
Jestem kierowcą, nie przestępcą
Najbardziej boli mnie to, że czuję się traktowany jak wróg publiczny. Jakbym wjeżdżał do miasta z zamiarem jego zniszczenia. Tymczasem ja tu przywożę ludzi, którzy zostawiają w Krakowie pieniądze. Idą do restauracji, kupują pamiątki, nocują w hotelach. Ale autokaru nikt nie chce. Turystów – tak. Nas – nie.
Czy naprawdę tak trudno zorganizować kilka sensownych, legalnych miejsc postojowych? Czy nie da się stworzyć aplikacji, która pokieruje kierowcę na najbliższy wolny parking? Czy to aż takie science fiction?
Ja nie oczekuję luksusów. Nie chcę darmowego spa, bufetu, klimatyzowanej poczekalni. Chcę tylko miejsca, gdzie mogę spokojnie stanąć, nie łamiąc przepisów, nie ryzykując mandatu. Miejsca, gdzie wiem, że nie będę zawadzał, ale też nie będę musiał parkować na trawniku czy za śmietnikiem.
Piszę ten list z nadzieją, że ktoś go przeczyta i się zastanowi. Może ktoś z urzędników, może ktoś z branży turystycznej. Bo jeśli nic się nie zmieni, to w końcu przestaniemy tu przyjeżdżać. A wtedy będzie można zamienić centrum Krakowa w jeden wielki park kulturowy – pusty, piękny i cichy. Tylko bez turystów.
Z poważaniem –
Zmęczony, sfrustrowany, ale wciąż za kierownicą
Marek