Coś z historii jazd na Bliski Wschód jakich odbyłem… Sorry, nie pamiętam ile…
Tę zapamiętałem tak…
Po którymś tam rozładunku koniny, pojechałem chłodnią w okolice Pontivy w Bretanii, załadować jajka do Ammanu. Pół godziny pod „jajeczną farmą” sprawdzałem w niemieckim atlasie (moja firma map nie dawała, bo w Polsce takowych nie było) trasę jak tam dojechać? Komputerów wówczas nie było, GPS także. Na pociechę, że sam nie będę się zmagał z dziewiczą trasa na Bliski Wschód, już lądowała pod rampą inna nasza chłodnia z Jaśkiem „Traktorzystą”. Jasiek był repatriantem z byłego Sojuza, dziś Kazachstanu. Tam pracował właśnie jako „traktarist” w kołchozie gdzieś nad jeziorem Bałchasz.
Zawsze zapewniał, że ma wszelakie i ogromne „opitinost żyźni” (doświadczenie życiowe). Wszyscy w firmie go znali i bardzo lubili. Błyszczał dowcipem i obyciem. Morowy chłop! Mieszkał na rzut beretem od Słubic. Przyleciał do mnie i pyta, czy byłem może w „Dżardanni”? Nie byłem odpowiadam, ale pocieszam siebie i Jaśka, że „wszystkie drogi prowadzą do Rzymu”. Nie zginiemy! „Nu i tak i prawilno” – stwierdził.