Jadę późnym wieczorem ze Słubic z ładunkiem z zagranicy gdzieś na Śląsk (mieszkaliśmy w Lubinie). Zaraz za krzyżówką na Świecko, w lesie widzę w światłach stado saren – w hamulec! – niestety, jedną potrąciłem śmiertelnie. Co z trupem zrobić? Jedynym miejscem był zbiornik paliwa gdzie mogłem zwłoki położyć, a pamiętając myśliwskie opowieści Bronka Paluszczaka (był myśliwym), który dojeżdżał „na skoka” do emerytury – w tym kilka razy ze mną, że jeśli koziołek to trzeba go pozbawić męskości i poderżnąć gardło. Zrobiłem to drugie, bo kozy kastrować nie było potrzeby. Kawałkiem linki przywiązałem zdobycz do ramy. Nawet nie była widoczna dla postronnego. Zaparkowałem w „mojej” zatoce prawie pod oknami bloku. Trofeum do worka i w progi rodzinne. Sprawienie poszło mi szybko bo był to nie pierwszy raz (z łanią było o wiele więcej zachodu). Kilka dni później, podczas „pogaduch” w kuchence słubickiego hotelu, jeden słoik posłużył jako zakąska.
Koleżkowie pytali co to za frykas i skąd? Aaa – to, to dzieło mojej połówki, jak nie ma co robić to bierze flintę na plecy i zawsze coś upoluje – zaspokoiłem koleżków ciekawość.